#17

14 listopada, 2006 - Jedna odpowiedź

Czwartek, jak to czwartek minął wyjątkowo intensywnie.

Z początku w obroty wzięło mnie kolokwium zaliczeniowe ze sprawozdań z SRSE. Spodziewałem się innych pytań, dlatego nie na wszystko udało mi się odpowiedzieć. Szczególnie zawiódł mój umysł gdy przyszło do rysowania charakterystyk. Jedna z drugą mi się pomyliła i strzelałem na ślepo. Jak się dzisiaj okazało, nie trafiłem, chociaż oceny niczego sobie. Zaliczyłem!.. jak na razie tylko kolokwia. Zeszyt jest wciąż sprawdzany i najpewniej w czwartek dowiem się więcej.

APT też niczego sobie. Szczególnie, że przedstawiono nam języki programowania sterowników. Powiedzmy sobie szczerze. Ludzie tworzący semantykę tych języków albo byli kompletnie pijani (RESE zamiast RESET, bardzo_dlugie_i_strasznie_glupie_nazywanie_blokow_funkcyjnych, skladnia Pascalo-podobna, wersja assemblera z nawiasami!) albo nie mieli o tym zielonego pojęcia, albo żyli w latach 60. Stawiam na to ostatnie, chociaż przeglądając ponownie programy, skłaniam się ku pierwszemu.

Ostatnie zajęcia, laboratoryjne, minęły udanie. Mam do oddania dwa sprawozdania, za które muszę się w końcu zabrać. No ale najpierw skończyć programy. Czekają mnie kolejne godziny w laboratorium. Najgorsze jest to, że za 2 zajęcia przyjdzie zmiana personelu, czyli wymiana na szefa – gardzącego wszelakim studenckim mięsem, oraz parszywca – lubującego się w ukazywaniu wyższości wiedzy, niezależnie czy ją ma czy nie. Cholera.

Miłym elementem dnia była wizyta i dołączenia do uczelnianego KN. Szykuje się dużo roboty. I to z wielu frontów. A na koniec… zabawa w mieście. Kolejna już za tydzień!

#15 i #16

9 listopada, 2006 - Leave a Response

#15 – wtorek, tygodnia początek. Wykłady mnie ominęły. Kolejny raz, i wnioskować z tego można, że moje postanowienie nie zostanie dotrzymane. Cóż.. bywa. Szczególnie, gdy podczas każdych zajęć marzę jedynie o wygodnym łóżku, a objawia się to opadającą głową w rytmie hip-hopu. Można zwątpić.

Laboratoria przebiegły typowo. Chociaż nie! Przez pierwszą połowę zajęć był prowadzony wykład, omówienie zadania na dzisiaj, wstęp teoretyczny dla nie będących na ostatnim wykładzie. Na pytanie Kto z państwa był na ostatnim wykładzie? nikt się nie odezwał. To musi o czymś świadczyć. Ale odbiegłem od meritum. Z postawionych przed nami zadań na dzień dzisiejszy udało się niektórym dojść do.. 1/6 całości. Szwankuje organizacja czasu? Najwidoczniej, przecież tu nie chodzi o niezrozumienie materiału…

#16 – Poranna dawka adrenaliny w formacie kolokwium zaliczeniowego laboratoriów chyba każdego postawiła na nogi. Nie ma najmniejszego sensu wspominać o zagadnieniach, bo i tak nikogo one nie obchodzą. Szczególnie nas, studentów tego kierunku i tego modułu.
Kolejne zajęcia, z moim ukochanym i wychowanym niedawnym doktorem przebiegły jak zwykle: prostacko. Najprościej można to streścić w takim formacie: Szybciej, szybciej!.. Kto już zrobił?.. Moje serduszka jak zwykle pierwsze… cicho!… Powtarzam, jeżeli przed końcem zajęć nie oddacie mi poprzedniego programu działającego dostaniecie minusa!… Kto już zrobił?… Czasami na tej uczelni mam ochotę się pochlastać, ale to już pisałem.
Wykład, na który przypadkiem nie udało mi się dotrzeć, nie odbył się. Przyszła tylko jedna osoba na niego. Druga się spóźniła 10 minut i już nikogo nie zastała (skandal!). Trzecia, czyli ja, jak już powiedziałem z założenia nie dotarła. Podobno wykładowca powiedział, żebyśmy następnym razem powiedzieli mu czy przyjdziemy i czy jest sens robić wykład. Nice..
Następny wykład z założenia jest nieobowiązkowy. Jednak my mamy ćwiczenia, na 110 osób, dlatego trzeba chodzić. To nic, że wystarczy przeczytać książkę, która liczy sobie niecałe dwieście stron (format a6 bodajże) by przebiec cały materiał. Trzeba chodzić, dla samego chodzenia.

Stay tuned!

dwa tygodnie

5 listopada, 2006 - Leave a Response

Inaczej mówiąc #12, #13, #14.

Ciągle mam problemy z tą numeracją. Wychodzi, że tylko tyle razy byłem na uczelni? Będę musiał to przeanalizować kiedy indziej. Tymczasem..

Pierwszy tydzień minął pod hasłem walki z gorączką. Tak, jakaś tam typowo jesienna choroba próbowała mnie dopaść, walczyłem z nią okrutnie, nie wszystkie bitwy wygrałem, ale liczy się efekt końcowy: wygrałem. Straciłem przez to masę energii, nie wszystkie plany tygodniowe udało mi się zrealizować, ale przynajmniej w weekend sobie to odbiłem.

Co zaobserwowałem podczas tych dni na uczelni?
Że nauczyciel akademicki swoje racje ma to wszyscy wiemy. Wiemy również, że nie często zgodne są one z prawdą, ale cóż trudno wbijać gwoździe wiertarką.. Jednak to, że zdarzają się czasem na uczelni prostaki to już przechodzi ludzkie pojęcie. Objawia się to nie tylko w kulturze, słownictwie i ubiorze, ale także w nagminnym wycieraniu sobie tyłka językami lizusów. Cholerne maniery! Szkoda, że nie urodziłem się by walczyć z systemem, miałbym popis. Tymczasem siedzę cicho, robię swoje i olewam oceny (prowadzącego?).

Zapamiętajcie: oceny o niczym nie świadczą, szczególnie na studiach.

Ciąg laboratoriów dnia następnego odbył się z moją obecnością jedynie cielesną. Duchem byłem gdzie indziej, walczyłem z potworami i tego typu lekarskim bajzlem. Najważniejsze, że przeżyłem. Jako tako.

A teraz? Siedzę sobie i kolejną godzinę robię laboratoria z maszyn, które mają być wyłącznie w zeszycie, ręcznie i starannie wykonane, itp. Czyżby 21 wiek się jeszcze nie zaczął? Dla niektórych z pewnością.

Chlastać się nie warto, już tak niewiele pozostało.

#11 Dzień jedenasty

20 października, 2006 - Leave a Response

Zmiennie.

Tak właśnie nazwać mogę cykl zajęć dnia dzisiejszego. A znajdują się tutaj i zajęcia wymagające sprawnego działania umysłu, przytomności myślenia i inteligencji, jak i te zupełnie nieklasyfikowane, zubożałe, czy to przez formę zajęć, czy głos prowadzącego. Mordercze tu wydają się godziny, które upływają w ich trybikach, z jedynie 15 minutowymi przerwami, nie pozwalającymi w żadnym razie na odetchnięcie czy złapanie trzeźwości myślenia. No bo jak ochłonąć lub się obudzić w drodze po krańcach uczelni? Gdyby chociaż umiejscowili je koło siebie..

Odkryłem coś. Ponownie. Uczelniane centrum komputerowe. Pamiętam, że kiedyś też tam chodziłem. Nie, to nie ze względu na zajęcia, czy tym podobne – żadne nie odbywały się w tej części uczelni. Po prostu korzystałem z dostępu do internetu. Teraz ponownie odkryłem tą możliwość, częściowo zatartą przez wystawienie terminali dostępowych w niektórych punktach na alma mater. Niestety nie przetrwały one zbyt długo i ponownie pojawił się problem, szybkiego i darmowego dostępu do sieci. Ponieważ moje warunki finansowe nie pozwalają na korzystanie z jej bezprzewodowej odmiany, należało się zwrócić do terminali dostępnych w centrum komputerowym.
Najważniejszymi zaletami są: możliwość przyjścia w każdej chwili (chyba, że odbywają się tam zajęcia), nieograniczony dostęp do internetu z naprawdę szybką przepustowością, nieograniczony czas pracy (można nawet w nocy!), oraz miła i przyjazna atmosfera 🙂 Warto korzystać, szczególnie gdy nie ma co z sobą począć w okienkach pomiędzy zajęciami. Tymi ponad 15 minut 🙂

#10 Dzień dziesiąty

19 października, 2006 - Jedna odpowiedź

Praca w laboratoriach nie jest tak do końca zła. Oczywiście znaczenie ma, czy temat mnie interesuje, czy wręcz przeciwnie, odpycha, jednakże da się te godziny przeżyć. Niestety często się zdarza, że chwile te mijają jak na jawie. Coraz gorzej natomiast wygląda sprawa wykładów. Niektóre nawet ciekawe tematycznie, przez osobę prowadzącego powodują tak senną atmosferę, że manulane pobudzanie organizmu, czy to przez szturchanie, uderzanie w twarz, czy przez szczypanie, nie pomaga w żadnym stopniu. Jedyne, co zauważyłem, poprawia krążenie krwi w głowie oraz pozwala skoncentorwać się na dwie minuty to chwytliwe słowo klucz, gdy trybiki w mózgu dostrajają pole werbalne na odbiór. Szkoda, że nie trwa to wiecznie i głowa znów leci na dół.

Z zupełnie innej beczki. Coraz bardziej przekonuję się do organizacji studenckich, szczególnie pod względem wypróbowania się jako odpowiedzialnej osoby, przełamania mojej wewnętrznej nieśmiałości i spróbowaniu czegoś nowego, innego w życiu. Nie, żebym zapisywał się do każdej pod ręką, ani łapania wszelakich projektów. Po prostu działania te, pozwalają mi zmierzyć się z własnymi słabościami, umożliwiają odkrycie moich dobrych stron i tych złych. Muszę w końcu sobie uświadomić, co chciałbym robić.. może inaczej, w czym się sprawdzam. Dokonać tego mogę jedynie przez praktykę, a właśnie aktywność pozauczelniana, pozwala na to w najlepszej mierze.

To tak jakby wiedzieć, że płomień parzy (teoria), ale nigdy tego nie doświadczyć (praktyka). Myślę, że najwyższy czas zacząć poznawać siebie, nie z wewnątrz, ale od zewnątrz.

#9 Dzień dziewiąty

18 października, 2006 - Leave a Response

Szybko, coraz szybciej. Moje życie nabiera tempa. Tu zajęcia, tu laborki, tu działalności pozauczelniane. Nowi ludzie, nowe sprawy, wyzwania i problemy. Przerywnikami stają się jedynie niemiłosiernie długie wykłady, podczas których aktywność mózgu spada poniżej 10%. Dobrze chociaż, że nie na wszystkich. To właśnie kocham – zabieganie, planowanie dnia tak by wszystko udało się zaliczyć, wypełnianie luk w życiu, chwil spędzonych bezczynnie na kanapie przed telewizorem, zamazywaniu tylu zmarnowanych lat…

Tak być powinno – ustalony plan działania i postępowanie wg jego schematu. Chwytanie nadażających się okazji, a nie przechodzenie koło nich, często z zamkniętymi oczami.

Pytanie tylko sobie ostatnio stawiam – dlaczego nikt mnie tego wcześniej nie nauczył? Dlaczego planowanie, pilnowanie terminów, wypełnianie bezsensownych przerw aktywnymi zajęciami nie zostało mi wcześniej wpojone? Czy to właśnie szybkie tempo do którego dążę, nie spowodowało właściwie odcięcia podstawowej roli rodzica w stosunku do dziecka – nauki radzenia sobie w życiu? Chyba po to się uczę, po to doświadczam, by ostatecznie przekazać do kolejnemu pokoleniu? Tylko, że… Przecież wszyscy tak myślą, ale za nim przystaną i pomyślą mają czterdziestkę na karku, nastoletnie dzieci i czas na naukę trochę już późny.

Błędne koło?

#8 Dzień ósmy

12 października, 2006 - Leave a Response

Pierwsze kolokwium z SRSE przebiegło nie po mojej myśli. Nie jestem w tym odosobniony, gdyż pytania prowadzącego zupełnie się różniły od tych z grupy poniedziałkowej, a miało być tak pięknie.. To co wcześniej miało być walką (możliwością) o lepszą ocenę, teraz zniżyło się do poziomu błagania niebios o pozytywne zakończenie.
Kolokwium jako takie, nie było trudne. Kolejny raz lenistwo dało o sobie znać i miast nauczyć się wszystkich odpowiedzi, poszedłem na łatwiznę, wybierając jedynie pewniaki. Nie wyszło. Nie mnie jednemu (chociaż to żadne usprawiedliwienie).
Żałuję, że kolejny raz tak postąpiłem i zamierzam z tym walczyć. Zacznę od nauki na laboratoria, które co by nie mówić, obejmują zagadnienia z kolokwium. Po to bym coś wiedział. Po to by ćwiczenia miały sens, były dla mnie zrozumiałe. Żebym nie tylko na nich był, ale również w nich uczestniczył.

Zaplanowane na później ćwiczenia, z powodu akredytacji ważnych ludzi, zostały odwołane. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Już się oduczyliśmy płakać z powodu podobnych niespodzianek. A raczej nigdy się tego nie nauczyliśmy. Jak nie wiedziałem, tak dalej nie wiem, czym to się je i jaki ma smak. Może za tydzień spróbuję APT.

KSP były niezłe. 2 godziny minęły nim zauważyłem i chociaż jeszcze nie do końca zrozumiałem istotę układu, który mamy zbadać, wiele się nauczyłem. Do tego czuję, że w końcu robię coś co ma sens. Tworzę programy wykorzystujące zewnętrzne karty pomiarowe. Steruję układem, wydobywam z niego dane, które obrabiam i przetwarzam na to co chcę. To właśnie robię – programuję. Sensu stricte, to będę robił.

Uwaga dla pierwszaków: dziekanat to przyjazna instytucja. Trzeba tylko umieć do niej podejść, nie bać się i mieć sensowne pytania. Pamiętajcie – dobre stostunki z paniami z dziekanatu = spokojne życie na studiach.

#7 Dzień siódmy

11 października, 2006 - Leave a Response

Laboratoria z TWN jakie są, każdy widział. To nie jest to co tygryski lubią najbardziej. To nie jest to co kręci naszą specjalizację. To znalazło się tu przypadkiem i tak to wszyscy odbierają, i na nic się zdadzą słowa prowadzącego przedmiot, że na dyplomie widnieć będzie napis elektryk i to o czymś świadczy. Jak dla mnie to świadectwo będzie jedynie świstkiem. Każdy przecież wie, że studia uczą tylko jak się szybko uczyć; wbijają podstawową wiedzę, którą i tak w życiu wykorzystamy może w 10%, bo reszta to będą koleje losu, gdzie nas rzuci potrzeba. My się specjalizujemy w czym innym i czegoś innego chcemy się uczyć. Może mam za duże wymagania. Wymagania, których ten kierunek nie może spełnić, ale mam do tego prawo. A jeżeli widzę, że przychodzi mi uczyć się rzeczy, które po pierwsze w ogóle mnie nie interesują, po drugie są kontynuacją przedmiotu z roku drugiego, który również był niewypałem, to się nie zgadzam. Nawet gdyby to było głuche wołanie do samego siebie..

SM mnie zaskoczył. Prowadzącym, laborantem, który niedawno zmienił tytuł przed nazwiskiem. Nie lubię faceta, on zresztą mnie też sympatią nie darzy, a znowu mi przyjdzie zmagać się z nim przez semestr. Do tego w nie mile rozpoczętych zajęciach. Wszystko poprzez listy. Studenci jak to studenci nigdy nie mogą dojść do porozumienia, takiego aby wszystkim było dobrze. Wspólnota przez nich tworzona jest fikcją. W chwilach takich jak ta – gdy trwa walka o dobrą grupę – wychodzi nasze prawdziwe oblicze. Studenci, którzy mają za dużo swobody nie umieją współpracować, wygrywa silniejszy, a przeważnie najbardziej krzyczący. Gdzie te czasy, gdy to dziekanat ustalał grupy? Na tym etapie studiów odszedły niestety w zapomnienie..

O wykładach nie ma co się rozpisywać. Mniej więcej te same odczucia co tydzień wcześniej.

Za to przedmiot humanistyczny.. Za obecności na wykładach dostaje się ocenę 3,5. Jeżeli komuś nie wystarcza, może ją negocjować, co sprowadza się do zdawania ustnego.
Co ciekawe, liczba uczestników zajęć sięga około 100 osób. Z tego też względu pierwszych 15 minut przeznaczone jest na czytanie obecności. Dobre. Do tego jeszcze, 90% ludzi to pierwszaki… czizes..

#6 Dzień szósty

11 października, 2006 - Leave a Response

Dwa wykłady. Jedno laboratorium.

Pierwszy wykład, prowadzony kompetentnie. Podyktowana wielka ilość materiału, czasami przerywana krótkimi z życia wziętymi i śmiesznymi komentarzami. Taki odreagowywacz – by podnieść poziom adrenaliny, zwiększyć krążenie krwi w organiźnie, czyli po prostu – pobudzić się (i mózg) do dalszego działania. Nic dziwnego, że potrzebne – ponad dwu godzinny wykład może każdego zawodnika rozłożyć.

Laboratorium, odbywające się zastępczo przez innego prowadzącego, przebiega spokojnie. Czas mija tak sprawnie, aż się nie zauważa końca zajęć. Tematyka ćwiczenia dotychczas zrozumiała (pierwsze ćwiczenia). Nie ma co się stresować, że będzie nudno – schody na pewno się zaczną. Nie sądzę tylko, by spowodowane to było osobą prowadzącego. Do zbadania (i przeżycia) wkrótce.

Wykład drugi, abstrakcyjny. Traktujący o sprawach, które większość z nas spotka na swojej drodze. Niektórzy już spoktali, trochę liznęli. Ponieważ jest to nadal jedynie wprowadzenie, dużo mówienia, opowiadania. Bez konkretów. Jak ktoś już to przeżył, to wykład do przespania.

Dzień spokojny, wręcz leniwy. Dobrze chociaż, że człowiek samymi studiami nie żyje. Jestem wykończony, a jutro na ósmą. Chyba najwyższa pora do przespania tych niecałych 6 godzin.

#5 Dzień piąty

6 października, 2006 - Komentarze 2

Dwa wykłady. Dwa ciągnące się wykłady. W dwóch zupełnie różnych stylach.

SAD – człowiek skała, kamienna twarz, niewzruszony wódz. Z zimną obojętnością odnosi się do studentów, ale to pewnie nawyki przywódcze. Wykład prowadzony sensownie, nie za szybko, z licznymi przykładami. Egzamin to będzie istne piekło, nie tylko przez tematykę materiału, głównie przez osobę egzaminującą, która stanowi istną barierę mentalną, granicę, po której przekroczeniu będzie się można czuć ja po wygranym maratonie.
Jedyne czego mi brakowało – powtórek (definicji, myśli, etc..)

KSP – pan w podeszłym wieku tworzy aurę kumpelstwa, integruje się ze słuchaczami opowiadając dowcipy, anegdotki o dawnych czasach i historie uczelniane. Jest wesoło. Niestety tylko do czasu gdy nie zejdzie na właściwy temat zajęć – można usnąć. Egzamin będzie pracochłonny – ogromne ilości materiału do zapamiętania. Chyba już czas się za niego zabrać. Ale to może po weekendzie…